Powrót na Świerkowe Wzgórze

Pamiętasz jak wspominałam w pierwszym wpisie z urlopu, że muszę pomyśleć jeszcze o wyjeździe na weekend, bo przez bóle nie udało mi się porządnie wypocząć? 😊 I się udało! Nawet wcześniej niż sądziłam, bo w miniony weekend, akurat na imieniny M 😉 i to bez naszej młodzieży, za to z moim Bratem oraz wyjątkową Kobietą 😉

Nie wiem jak jest u Ciebie, ale ja mam takie miejsce, do którego mogę wracać bez końca…

Nie znudziło mi się, mimo iż przyjeżdżamy tu od blisko 18 lat. Niestety ostatnio ze zbyt długą przerwą, a jedynie były to tylko króciutkie odwiedziny, na chwilę, na kawę, ciacho, szybkie pogaduszki... Dla mnie to miejsce, jak gdzieś kiedyś przeczytałam i teraz idealnie pasuje do mojego czucia…  w którym Niebo spotyka się z Ziemią, sny są magiczne, marzenia realne, a synchroniczność wskazuje jasną drogę… 😊 To tu podejmowałam najtrudniejsze i najważniejsze decyzje w moim  życiu, których nie potrafiłam podjąć w mieście w którym mieszkam i to tu odpoczywam od mniejszych i większych trosk.

To tu otacza mnie tak potężna magia, że wierzę iż wszystko przetrwam. Inni w tym miejscu przejdą, nic nie poczują, a inni, tak jak ja, przeżywają wręcz spirytualne uniesienia, bo czują inaczej… Dla mnie Świerkowe Wzgórze jest wyjątkowym, pełnym magii Domem i to nie tylko ze względu na miejsce, ale też (a może przede wszystkim) za sprawą przecudownych właścicieli z którymi przez te lata zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Jestem Im wdzięczna za okazałe serce, dobroć i wielką otwartość 😊

Świerkowe Wzgórze… Moja przystań i oaza… Bardzo tęskniłam…







Kiedy po kolacji poszłam na samotny spacer czułam się tak lekko na duszy i miałam wrażenie jak bym unosiła się pośród łagodnych promieni słonecznych oraz leniwych cieni zapadającego wrześniowego wieczora. Wszystko wokół zalał rubinowy blask zachodzącego słońca... Słońca, które bardzo szybko zaczynało zmieniać kolory nieba, a ja zatrzymywałam się co chwilę zauroczona, z uśmiechem na ustach i wydobywającymi się z mojego serca zachwytami… Nawet jakieś małe dziewczynki wyglądające przez okno domu, obok którego przechodziłam zachwycały się spektaklem jaki miał miejsce przed naszymi oczami 😊 Aż się wzruszyłam, że jeszcze i One podzielają mój zachwyt w tym samym momencie…  

A później… Później tak przyjemnie było się zatopić w ciszy, w tak czystej, balsamicznej nocy, która nadeszła szybciej niż bym chciała. Wszystko dookoła wydawało się tak wspaniałe, wielkie i spokojne. Tak bardzo tego potrzebowałam i tak bardzo mi tego brakuje w mieście…












To był cudowny weekend (nie będę jednak ukrywać iż zbyt krótki, bo właściwie jeden i pół dnia, bo przyjechaliśmy wieczorkiem, ale wycisnęliśmy z niego tyle, ile się dało 😉). Weekend odpoczynku psychicznego, zapomnienia na chwilę o lęku… To był weekend rozmów, śmiechu, gier, spacerów i nawet grzybobrania, które pięknie nam się udało mimo iż czasu było nie wiele, tuż przed niedzielnym wyjazdem 😉 Tak bardzo jeszcze nie chciałam wyjeżdżać, nie chciałam wracać do miasta… Wieś, Góry, cisza, która aż dzwoni nocą w uszach… to zdecydowanie moje miejsce na Ziemi…

































Jestem wdzięczna za ten czas i czekam niecierpliwie na kolejny 😊 



 Spodobał Ci się tekst?

·         To teraz czas na Ciebie 😊  Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie;

·         Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka; 

·         Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z   innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją   pracę;  

·         Bądźmy w kontakcie, obserwuj mój blog oraz polub mnie na Facebooku i Instagramie.

 


Komentarze

  1. Aż mam ochotę tam jechać i czy ja na stole widzę racuchy? Mniam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak :-) Widzisz, przepyszne racuchy z jabłkami :-) Jola zawsze rozpieszcza nasze podniebienia.

      Usuń

Prześlij komentarz